Zainicjowana wiosną ucieczka w wielkim stylu naprawdę była spektakularna, to musiał sobie przyznać. Nie wpadł jeszcze na to, ale ja mogę powiedzieć, że zrywając większość bliskich relacji i wyjeżdżając stąd z hukiem prawdopodobnie czuł się na wzór profesor McGonagall rzucającą zaklęcia chroniące Hogwart. Było to może odrobinę pokrętne, bo w odróżnieniu od niej, Bentley nie robił nic wyjątkowego, a wręcz przeciwnie, jedynie udowadniał wszystkim, że jest skończonym dupkiem, ale kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie czekał na dzień, kiedy w końcu odważy się to zrobić. Postawić sprawę jasno, powiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu od dawna, a wreszcie... uciec. Ta ucieczka śniła mu się po nocach i to zdecydowanie nie były koszmary, a sny, po których potrafił budzić się w domku na plaży rozczarowany, że wciąż tam jest. Wiedział, że sam wybrał sobie takie życie, ale nie do końca uważał to za odpowiedni wybór. No dobrze, wiedział już od dawna, że tamten wybór był fatalny, a wyprowadzka do LA naprawdę sprawiła, że odżył. Jakby nagle wszystkie jego problemy albo przynajmniej większa ich połowa, ot tak zniknęła.
Ściągnął go tu brat, chociaż na dobrą sprawę kiedy usłyszał o podupadającej na zdrowiu babci, nie potrzebował, by ktokolwiek go przekonywał. Pani Westfield była chyba jedyną kobietą na świecie, której Ben naprawdę bał się rozczarować czy zasmucić, a perspektywa tego, że coś mogło jej się stać i to podczas kiedy on będzie setki kilometrów dalej sprawiała, że jego żołądek momentalnie zawiązywał się w supeł. Oczywiście, to nie tak, że nie bolało go porzucanie pracy, bo jego kariera rozwijała się naprawdę świetnie, a życie wreszcie nabrało tempa, ale... były rzeczy ważne i ważniejsze, tego zawsze uczyła go kobieta. I to właśnie dlatego, chociaż nie ukrywał, że był przerażony myślą powrotu tutaj na stałe, oto zjawił się w mieście, w którym spalił za sobą większość mostów. Na ten moment nawet nie miał tu znajomych, którzy chcieliby go widzieć i pozwolili przespać się na swojej kanapie, aż sobie czegoś nie wynajmie, więc to, dokąd skierował swoje kroki było raczej oczywiste. Pod drzwiami domu Chandlera zjawił się dość wcześnie rano, okularami przeciwsłonecznymi maskując worki pod oczami, pozostałość po ostro zakrapianej ubiegłej nocy. Prosto z imprezy pojechał na samolot i choćby stanął na głowie, raczej nie dało się tego ukryć... ale próbował, okej? Zadzwonił do drzwi, a kiedy te się przed nim otworzyły, posłał bratu jeden ze swoich filmowych uśmiechów. - Tęskniłeś?
chandler westfield
