Chandlera, który go zostawił z tym wszystkim samego.
Chociaż można byłoby się po nim spodziewać reakcji naburmuszonego dziecka, naprawdę nie był zły czy obrażony. Ba, cieszył się, że jego brat awansuje, że jego ciężka praca została doceniona i że spełnia się w tym, co robi, ale jednocześnie było mu źle z faktem, że zostaje sam w tym wielkim domu w Monterey, że dostaje pod opiekę smutnego (jak on sam) kota, który od wyjazdu brata stale płakał i trochę zaczął gardzić jedzeniem i ogólnie chyba złapał jakiś syndrom odrzucenia, bo wszystkiego mu się odechciało. Przez ostatnie miesiące byli drużyną, a Benny'emu to mieszkanie razem chyba przypominało trochę czas, kiedy faktycznie byli nierozłączni i... podobało mu się to. A teraz? Został sam ze wszystkim na głowie i nawet nie wycięli dyni, które parę dni wcześniej kupili na dyniowej farmie. Pierwszy raz od dawna było mu tak cholernie przykro. Kiedy Louie odezwała się do niego i spytała, czy może wpaść, odpisał tylko od niechcenia ok i nawet nie fatygował się wstaniem z kanapy, gdzie od kilku godzin zalegał pod kocem. To był naprawdę zły czas i chociaż obiecał Czendiemu wszystko ogarniać, był w tym momencie niezdolny do tego, a każda komórka jego ciała odmawiała mu posłuszeństwa, gdy tylko myślał o wstawaniu. Najbardziej by chciał, gdyby wszyscy dali mu święty spokój w tym momencie. Nawet nadchodzące Halloween straciło swój urok i to była już oficjalnie sytuacja nie do naprawienia.
louie hemingway